Nowy Mercedes ML350 - pierwsza jazda z dreszczykiem (film)

Na prezentacjach nowych samochodów dziennikarze dostają zwykle książeczkę z dokładną trasą do pokonania, a także z zaznaczonymi miejscami, gdzie można zrobić zdjęcia. Kiedy organizator nie oponuje, część załóg próbuje jednak pojechać inną trasą, aby "zrobić zdjęcia inne, niż wszyscy". Tak było i tym razem.

Początek kłopotów

Czas płynął. Trzeba było wrócić na betonową drogę z płyt. Pierwsze 3 kilometry były łatwe, lecz potem beton także się skończył i zaczęła się droga gruntowa. Chwilę później mieliśmy pierwszy strumyk płynący w poprzek drogi. Oczywiście nie mogło to nas powstrzymać, w końcu mieliśmy zaledwie 6 kilometrów i 20 minut do miejsca spotkania, a to nie jest odległość i czas, przy których się zawraca. Mapy Googla twierdziły co prawda, że ta droga prowadzi donikąd, lecz Niemka w nawigacji zdecydowanym głosem zalecała marsz do przodu. Łatwo powiedzieć… Co chwilę musiałem wysiadać z auta, aby odchylać gałęzie i odsuwać poprzewracane drzewa, które mogły porysować lakier w aucie wartym ponad 300.000 zł. Kolejne dwa strumyki nie były problemem, lecz sforsowanie trzeciego wymagało zatrzymania się i wcześniejszego podniesienia nadwozia, aby nie pozostawić zderzaka w wodzie – system AIRMATIC uratował nas i auto w terenie.

Do celu 5 kilometrów i 10 minut, powoli dociera do nas, że nie zdążymy na czas, a przed nami pojawia się kolejny strumyk, lecz jakże inny od poprzednich, bo tym razem musimy nim jechać wzdłuż a nie w poprzek. Lód chrupie pod kołami, woda tryska we wszystkie strony, a auto prze do przodu i wcale mu nie przeszkadza, że ma akurat pod górę. Na szczęście chwilę później woda skręca w lewo a my jedziemy dalej prosto. Ja ze zdenerwowaniem spoglądam na mapę Googla, która niezmiennie twierdzi, że za chwilę ta droga się urwie w lesie, lecz pani z nawigacji nadal wydaje komendy jazdy do przodu, choć idzie nam coraz gorzej, koleiny są coraz głębsze a słońce, choć niewidoczne zza chmur, rozgrzewa las do temperatury, przy której zmrożone błoto „puści” i wessie nas bez reszty na tej zapomnianej przez wszystkich drodze.

I wreszcie koniec rozterek. Google miał rację. Nawigacją Mercedesa każe nam skręcić tu i teraz w lewo. Tyle, że po prawej mamy strumień, po lewej mamy ścianę lasu, za sobą brak możliwości do zawrócenia, a przed sobą koleiny zrobione chyba czołgiem T-34, bo od wojny zapewne nikt tędy nie jeździł. Staje się jasne, że musimy zawrócić. Na zegarku godzina 14:05, czyli już jesteśmy spóźnieni na obiad, a na nawigacji widać 4,7 km do celu. Czyli musimy wrócić 5,3 km drogą, którą przynajmniej znamy. To ta dobra wiadomość. Zła jest taka, że do nikt z organizatorów do nas nie dzwoni. Zapomnieli o nas? Zerkamy na komórki – no tak, można było się tego spodziewać… kompletny brak zasięgu.

Zaczynam używać słów uważanych za niecenzuralne, lecz Piotr zachowuje zimną krew i zaczyna wykład o „positive thinking”, robiąc dokumentację fotograficzną całej sytuacji i auta ubrudzonego rozmielonym kołami błotem.

Odwrót

Zaczynamy się cofać, szukając okazji do zawrócenia. Ja biegam naokoło auta asekurując, aby luksusowy SUV nie wylądował na dachu w strumyku, a Piotr z mistrzowską precyzją wykonuje manewry (i pewnie myśli to co ja godzinę wcześniej – dlaczego tu nie ma kamery cofania). Przestaję się martwić czasem. W sumie to już nie jestem głodny, najadłem się strachu, że znajdą nas dopiero kiedy drwale wytną ten las do reszty.

W końcu udaje nam się zawrócić i zaczynamy powrót po swoich śladach. Wreszcie łapiemy zasięg, zaczynają dzwonić komórki i wyjaśniamy całą sytuację: ”My cali, auto też, smacznego, będziemy później – nie jesteśmy głodni”. Wracamy w 10 minut na asfalt, gdzie Niemka proponuje kolejne dwie alternatywy – znana już nam droga o długości kilkudziesięciu kilometrów, albo … kolejny skrót kilka kilometrów dalej.

Kolejna próba

Jak sądzicie co wybraliśmy? Zaufaliśmy autu – wybraliśmy kolejny skrót. Po sympatycznej rozmowie z leśniczym, przeniesieniu bali rzuconych w poprzek drogi przez kolejną ekipę drwali oraz pokonaniu zamkniętego szlabanu dotarliśmy z 40 minutowym opóźnieniem na miejsce.

W tym miejscu chcę podziękować organizatorom, że nie zrobili z tego afery oraz inżynierom Mercedesa, którzy stworzyli solidną bulwarówkę nie tylko na bulwar. I obiecuję, że będę już jeździł zgodnie z roadbookiem. Przynajmniej przez jakiś czas…

PS: Całą przygodę zarejestrowaliśmy na kamerę, zamontowanej na masce Mercedesa, zapraszam do obejrzenia filmu.

Dodano: 12 lat temu,
autor: Tekst: Zachar Zawadzki
Autorzy zdjęć: Zachar Zawadzki, Piotr Migas, Bogusław Korzeniowski
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .