Legenda zrodzona w bólach

To pierwszy samochód marki sygnowanej nazwiskiem Ferdynanda Porsche – genialnego konstruktora, wynalazcy i wizjonera. Mało kto pamięta, że sportowy 356 był blisko spokrewniony z... Volskwagenem Garbusem.

Konstruktor „na gazie”

Był rok 1947, gdy Ferry Porsche, syn wielkiego Ferdynanda razem z Erwinem Komendą, słynnym stylistą współpracującym wcześniej z Mercedesem i Volkswagenem zaprojektował dwuosobowy samochód sportowy oparty w dużej mierze na Volkswagenie Garbusie. To właśnie Ferry stanął na czele Porsche, gdy jego ojciec trafił po wojnie do obozu jenieckiego. Sytuacja rodzinnej firmy była wówczas katastrofalna – bombardowania zniszczyły fabrykę, a maszyny został skonfiskowane. Brakowało pieniędzy i materiałów. Prace na prototypem 356 ciągnęły się przez kilka miesięcy z jeszcze innego powodu – konstruktor, któremu zlecono to zadanie... nadużywał alkoholu.

Wybudowany w wielkich bólach prototyp został wyposażony w centralnie umieszczony silnik pochodzący z Volkswagena o pojemności 1,1 litra i mocy 35 KM. Nadwozie samochodu wykonano z aluminium, a wnętrze obito skórą. Auto było bardzo lekkie, dzięki czemu wyróżniało się naprawdę dobrym przyspieszeniem. Problemy pojawiły się za to przy budowaniu podwozia. Okazało się, że cała konstrukcja nie wytrzymuje dużych obciążeń. Zniechęcony tą wiadomością Ferry Porsche postanowił skonstruować model w wersji coupe. Projekt ten prawdopodobnie nigdy nie ujrzałby światła dziennego gdyby nie... niespodziewane zamówienie prosto ze Szwajcarii.

Świece zapłonowe w spodniach

Dwójka szwajcarskich biznesmenów pasjonująca się wyścigami samochodowymi, zamówiła u Porsche pięć egzemplarzy modelu 356. Cztery z nich miały posiadać nadwozia coupe, które w tamtym czasie było jeszcze w sferze planów! Szwajcarzy nie mieli o tym pojęcia i bez szemrania wpłacili umówione zaliczki. Dzięki nim do roku 1949 zbudowanych zostało 49 modeli z tym rodzajem nadwozia. Posiadały one hydrauliczne hamulce, wzmocnioną przednią oś, lepsze amortyzatory hydrauliczne oraz mocniejszy silnik. Jego moc po lekkim „podrasowaniu” nadal nie rzucała jednak na kolana. Wynosiła zaledwie 40 KM.

Charakterystyczną cechą tego auta była dzielona przednia szyba. Za główny atut uważano zaś jakość wykończenia. Nie mogło to dziwić – wszak każdy model składano ręcznie. Gdy w 1951 roku Porsche 356 debiutowało podczas salonu samochodowego w Paryżu, z jednej strony towarzyszyły mu bardzo przychylne opinie, lecz z drugiej nad głowami jego konstruktorów nadal ciążyły duże kłopoty finansowe firmy. Problemem była również dostępność materiałów – na rynku krajowym panował deficyt, zaś powojenne embargo w praktyce uniemożliwiały importowanie komponentów z zagranicy na większą skalę. Jak głosi legenda, pracownicy Porsche musieli przemycać niektóre części – na przykład świece zapłonowe przewozili przez granicę w kieszeniach spodni. Popularność modelu 356 być może była ostatnią deską ratunku dla niemieckiej marki.

Nadwozie wyklepywane ręcznie

Szefowie Porsche wiedzieli o tym doskonale i zrobili wszystko, by ich pierwszy sportowy samochód nie przeszedł bez echa. W roku 1951 dołożyli wszelkich starań, by model 356 zwrócił na siebie uwagę podczas prestiżowego wyścigu Le Mans. Przygotowania do startu w zawodach były oczkiem w głowie Ferry’ego. Nadwozie auta wykonano z aluminium. Wyklepywał je ręcznie (!) jeden z inżynierów firmy. Efekt? Pierwsze miejsce w Le Mans w klasie 1,1 l.

Rosnące zainteresowanie „trzy-pięć-szóstką” skłoniło Porsche do udoskonalenia swojego auta. Klienci domagali się przede wszystkim mocniejszych silników. Już jesienią 1951 roku na rynku pojawił się 356 wyposażony w 1,3-litrową jednostkę o mocy 44 KM. Niebawem dołączyła do niego wersja wyczynowa z silnikiem 55-konnym. Konstruktorzy Porsche opracowali też model napędzany motorem o mocy 70 KM, jednak trafił on do seryjnej produkcji dopiero po zlikwidowaniu wadliwej konstrukcji napędu.

Dziesięciotysięcznik w roku 1956

W 1953 roku, dzięki umowie z Maxem Hoffmanem, sportowe Porsche zawitało do Stanów Zjednoczonych. Hoffman, znany ze swojej skuteczności w tej branży, błyskawicznie zorganizował spotkania z wybranymi dilerami samochodowymi. Niedługo potem 356 trafił do salonów sprzedaży. Niezłą reklamę „trzy-pięć-szóstce” zrobiły również sukcesy sportowe na czele ze zwycięstwem w swojej klasie i trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej rajdu Carrera Panamericana. To jednak nie zaspokajało ambicji Hoffmana, który ciągle nalegał, by Porsche przygotowało nieco tańszą, otwartą wersję modelu, która miała podbić Zachodnie Wybrzeże USA. Herr Max raz jeszcze miał rację – 356 Speedster z silnikiem 1,5 okazał się kalifornijskim hitem. Do roku 1959 sprzedano tam ponad 4100 egzemplarzy tego auta.

Porsche nie próżnowało też w Europie. W tym samym czasie na Starym Kontynencie pojawiła się jedna z najsłynniejszych wersji kultowego 356 – Carrera napędzana jednostką o pojemności 1,5 litra i mocy 100 KM. W 1956 roku niemiecka marka świętowała wyprodukowanie 10-tysięcznego egzemplarza „trzy-pięć-szóstki”. W sumie, do zakończenia produkcji tego modelu w roku 1964 powstało blisko 80 tysięcy sportowego Porsche. Rok później zastąpił go inny kultowy wóz – 911.

Jeden z najsłynniejszych

Dziś Porsche 356 należy do najbardziej pożądanych aut na rynku kolekcjonerskim. Jeśli ktoś chciałby sprawić sobie na przykład wersję Carrera, musiałby liczyć się z wydatkiem rzędu grubo ponad 400 tysięcy złotych! Podobne ceny osiągają również 356 Speedster i Super 90 z 1960 roku. Pamięć o kultowym Porsche jest nadal żywa – w ubiegłym roku amerykański magazyn Sports Car International zaliczył „trzy-pięć-szóstkę” do dziesiątki najsłynniejszych sportowych wozów wszechczasów. 356 znalazł się w towarzystwie na przykład Ferrari 250 GTO, Jaguara E-Type, Mercedesa 300SL, Lamborghini Miury i Shelby Cobry. Cóż, szlachectwo zobowiązuje...

Dodano: 18 lat temu,
autor: Marcin Zasada
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .