Whangamomona (fotostory) - Audi Q5

Przez ostatnie dwa dni przemierzyliśmy setki kilometrów północnej wyspy. Wystartowaliśmy z Taupo, leżącego mniej więcej w środku wyspy, a naszym celem była tym razem stolica Nowej Zelandii - Wellington na jej południowym krańcu. Odległość - niecałe 400 km, ale my dziś zrobimy ponad 600, bo po drodze wpadniemy do republiki Whangamomona oraz przejedziemy zapomnianą przez świat autostradą.

Z samego rana zajmuje miejsce za kierownicą. Mało komu udaje się to za pierwszym razem, bo wszyscy odruchowo podchodzą do auta od lewej strony, ale zastają tam tylko fotel pasażera. Na początek tankowanie. Dziś przejedziemy niemal połowę wyspy, tymczasem w niektórych autach już świeci się rezerwa, choć w naszym 3.0 TDI jeszcze mamy ¼ baku. Resetuję komputer, notując średnie spalanie 9 l/100 km i kolumna wyrusza na południe, w kierunku wulkanu górującego nad jeziorem Taupo.

Nasze auto jest wymarzone do robienia zdjęć – 245 KM i 580 Nm trzylitrowego silnika Diesla pozwalają nam na wjechanie na przeciwległy pas i pstrykanie fotek bez obawy o możliwość szybkiego powrótu, bo w zakresie dozwolonych tu prędkości (100 km/h poza obszarem zabudowanym) zapas mocy pozwala na bezpieczne manewry na drodze.

Jadąc w kolumnie próbuję ułatwić podróż przy pomocy tempomatu, ale z marnym skutkiem, bo tempo jazdy ciągle się zmienia. Tutejszy rynek motoryzacyjny nie jest tak podatny na technologiczne nowości, więc nasze auta nie są wyposażone ani w aktywny tempomat, ani kontrolę pasa ruchu, ani choćby kontrolę martwego pola. Z tego wszystkiego najbardziej mi brakuje tego pierwszego – mam, co prawda, do dyspozycji zwykły tempomat, ale korzystanie z niego wymaga ciągłych korekt i zmian jego ustawień, więc szybko go wyłączam. To, co się sprawdza na autostradzie, niekoniecznie sprawdza się w ruchu w kolumnie, a dla mnie to jeszcze jeden dowód na to, że aktywny tempomat (mój ulubiony element wyposażenia dodatkowego w aucie) to najbardziej praktyczny dodatek w aucie – zaraz po klimatyzacji.

Krótkofalówka odzywa się długim monologiem przewodnika, który opowiada o Republice Whangamomona. Nazwa Republika jest oczywiście mocno na wyrost, ponieważ jest to wciąż Nowa Zelandia, natomiast mocne ruchy separatystyczne w tej części wyspy są znane od dawna i choć nie doprowadziły oczywiście do dezaktualizacji mapy Nowej Zelandii, to jednak pewne przywileje zostały uzyskane. Oczywiście osobny system niższych podatków, o który wnioskowali mieszkańcy pozostał w sferze życzeń, ale rząd w Wellington przymyka oko na to, że miejscowi nazywają Whangamomona republiką, a nawet wbijają przyjezdnym pieczątki do paszportów.

Kolejnym życzeniem miejscowych było odnowienie głównej arterii w sieci drogowej tego regionu. Efekt tych starań można ocenić po tym, jak miejscowi nazywają tę drogę: „Forgotten world highway”. W praktyce jest to zwykła droga, zwężana na mostach nad strumykami do niecałych 3 metrów szerokości. Standard jej nawierzchni nie odbiega jednak znacząco od większości dróg w Polsce, więc już miałem dojść do wniosku, że nasze drogi są także „zapomniane przez świat”, kiedy nagle asfalt się urwał i zaczęła się droga żwirowa. Ok, rzeczywiście, w Polsce drogi krajowe chyba nie mają żwirowych fragmentów.

Tym razem ciszę w eterze przerywa opowieść naszego opiekuna z Audi, który opowiada przez krótkofalówkę o tym, że mamy tu dobrą okazję do sprawdzenia napędu na cztery koła Quattro. Napęd ten bazuje na międzyosiowym mechanizmie różnicowym typu Torsen, który działa mechanicznie i dopiero w ostateczności jest wspomagany komputerami. Eliminuje to zjawisko opóźnienia załączania tylnej osi – wsparcie stałego napędu w trudnej sytuacji następuje natychmiastowo. W normalnych warunkach 60% momentu obrotowego jest przekazywane na tył, ale w zależności od sytuacji może to się zmienić do 85% na tylną lub do 75% na przednią oś.

Szczerze mówiąc, nie mieliśmy okazji do spektakularnego sprawdzenia napędu Quattro - samochody po prostu jechały po luźnej nawierzchni jak po sznurku. Zresztą po tym się poznaje dobre rozwiązania techniczne - z punktu widzenia kierowcy ich działanie jest niezauważalne.

Wjeżdżamy do centrum Republiki Whangamomona. Widok jest dość żałosny – kilka starych domów, parę osób przed nimi, trzech turystów z aparatami i my. Swoimi pięcioma autami i 13 osobami naszej grupy niemal podwoiliśmy kręcącą się po okolicy ludność. Centrum lokalnego życia to hotel i bar, do którego kierujemy się, aby wypić kawę i coś zjeść. Pani obsługująca bar z ciekawością wysłuchuje informacji o tym, czym przyjechaliśmy. Parząc kawę opowiada o swoim sportowym Nissanie, podkręconym do 500 koni, a nawet namawia szefa naszej wycieczki, aby pożyczył jej jedną z „Q-piątek” na krótką przejażdżkę. Wraca z szerokim uśmiechem, robi kilka zdjęć i w zamian wyciąga spod lady pieczątkę, aby na pożegnanie wbić wszystkim chętnym do paszportu stempel, poświadczający wjazd do Republiki.

Ruszamy dalej, do stolicy kraju. Do zrobienia jeszcze kilkaset kilometrów, ale tym razem ląduje na tylnej kanapie, aby w trakcie podróży obejrzeć zrobione zdjęcia, do obejrzenia których zapraszam.

Dodano: 11 lat temu,
autor: Tekst: Zachar Zawadzki
Zdjęcia: Zachar Zawadzki, Audi
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .