C-HR’em na wakacje
Wakacje dobiegły końca, rozpoczął się wrzesień, a dzieci wróciły do szkoły. Dwa naprawdę ciepłe miesiące i długi urlop, z którego skorzystał także nasz redakcyjny C-HR, już za nami. Pora na podsumowanie. Jak spełnił swoją rolę podczas wyjazdu?
Kompaktowy, a zmieści dużo
Za cel obraliśmy polskie morze. Pewnie to mało oryginalnie w porównaniu z kamperowym objazdem Europy i Portugalii w wykonaniu Zachara, ale jechaliśmy nad morze nie tylko "leżeć plackiem" na plaży. Głównym celem było złapanie wiatru w żagle. I to dosłownie.
Sprzęt do kitesurfingu zajmuje trochę miejsca. Deska, latawiec, bar z linkami (choć to najmniejszy element), pianka. Do tego oczywiście zwykłe bagaże. Jednak przy logicznym, spokojnym rozplanowaniu, na pokładzie C-HR’a wszystko zmieściło się bez problemu. Latawce są dość poręczne w upychaniu na dnie bagażnika, więc największym wyzwaniem była deska. Po położeniu mniejszej części kanapy i zabezpieczeniu deski pozostałymi bagażami, okazało się jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych. Problemy napotkaliśmy jedynie na miejscu, gdzie pomiędzy miejscowościami w planach było przewiezienie deski typu Wave. Jest sporo dłuższa, szersza, z czubatym przodem, ale za to pozbawiona trapów – uchwytów na stopy. Dla C-HR’a okazała się nieco za długa i konieczne było położenie całej tylnej kanapy i umieszczenie deski pod skosem. Podróżowaliśmy wówczas we dwójkę i bez bagażu, więc nie stanowiło to żadnego problemu.
Nie da się ukryć, że tylna kanapa w Toyocie C-HR jest dość klaustrofobiczna. Nie znajdziemy tam nadmiaru przestrzeni, a wysoko umieszczone przyciemnione okna dają poczucie przebywania w przytulnej piwnicy. To tylko potwierdza teorię, że C-HR jest doskonałym autem dla młodych, aktywnych ludzi, którzy z „potomstwa” posiadają ewentualnie psa lub kota. Zapakowanie się do tego auta z deskami kitesurfingowymi, latawcami, bagażami i dzieckiem w foteliku (i całym dziecięcym ekwipunkiem w postaci łóżeczek, zabawek, fotelików, akcesoriów, plażowych zabawek itp.), bez boxu dachowego będzie graniczyło z cudem.
Napęd hybrydowy
Aby dotrzeć nad polskie plaże, czekała nas dość długa wyprawa autostradą. Pod maską C-HR’a mruczał spokojnie benzynowy silnik o objętości 1.8 litra, który solo generuje moc 98 koni mechanicznych. Łączna moc układu hybrydowego to jednak stadko 122 koni mechanicznych, wspierane przez 142 Nm maksymalnego momentu obrotowego. W mieście C-HR sprawdza się genialnie. Nie hałasuje, pali tyle co nic, a przy odrobinie wprawy bezstopniowa przekładnia E-CVT przestaje irytować. Nieco inaczej jest w trasie - aby sprawnie rozpędzić ważące 1460 kilogramów auto (plus bagaże i dwie osoby), konieczne jest mocne wciśnięcie pedału przyspieszania, któremu akompaniuje donośne „Bzzzzzzzzzzz!”. Jednak po osiągnięciu prędkości autostradowej, auto się uspokaja i hałas przekładni przestaje być uciążliwy.
Nie ma co ukrywać, że hybrydowa Toyota C-HR najlepiej czuje się w mieście. Wiele osób (w tym również ja) narzeka na bezstopniowe przekładnie. Faktycznie, „wycie” skrzyni E-CVT nie jest zbyt dostojne, ale okazuje się, że po kilku dniach i bliższym zapoznaniu wcale nie jest tak źle. C-HR to po prostu wdzięczne auto. Nie agresywne, jak sugerowałby wygląd, ale po prostu miłe i sympatyczne. Sprawdzi się i w codziennych dojazdach do pracy, ale także nie zawiedzie, gdy będziemy chcieli ruszyć w dalszą podróż - niezależnie od tego, jaki sprzęt będziemy chcieli zabrać ze sobą.