Renault ZOE – jak mały elektryk sprawdzi się w codziennym użytkowaniu?

Wiele osób z pewnością w głowie zadaje sobie pytanie: „Ciekawe, jak będzie wyglądać motoryzacja w przyszłości?” Przedsmak tego, co spotkamy za kilkanaście lat, dało nam ostatnio Renault ZOE, czyli najpopularniejsze auto elektryczne w Europie. ZOE jest z nami już od kilku lat, lecz ostatnio przeszło aktualizację. Dostało większą baterię, a co za tym idzie, zwiększony zasięg. Czy te zmiany sprawiły, że już dziś użytkowanie takiego auta jest przyjemne, tanie i bezproblemowe?

Czy tak wygląda przyszłość?

Renault ZOE z wyglądu jest na pewno „inne” niż samochody spalinowe. Na karoserii nie znajdziemy żadnych ostrych przetłoczeń, kantów – nic, co mogłoby popsuć aerodynamikę. ZOE, pomimo swojego charakterystycznego wyglądu, ma jakiś urok. Testowany egzemplarz szczególnie podobał się kobietom – pewnie za sprawą świetnego, błękitnego koloru.

Każdy element nadwozia spójnie komponuje się z resztą. Przód auta zdominowany jest przez duże logo marki – pod nim znajduje się gniazdo (typu 2.) do ładowania. Ciekawie prezentują się też lampy z niebieskimi wstawkami oraz małe, ledowe światła do jazdy dziennej.

Renault ZOE to bardzo nowoczesny samochód – jest przecież w pełni elektryczne. Właśnie dlatego zastanawiam się, dlaczego w tym modelu nie są oferowane w pełni diodowe reflektory? To auto 90% swojego życia spędzi w oświetlonym mieście, jednak jeśli pomyślimy, ile nowoczesnych technologii kryje się w układzie napędowym, to chcielibyśmy, aby najnowsze rozwiązania były wszędzie, a nie tylko pod maską.

Z boku Francuzi cały czas trzymali się głównego założenia – obłości. Małe szaleństwo widać jedynie w rejonie słupca C oraz po dwukolorowych alufelgach. Nie wiem, z jakiego powodu Renault postanowiło ukryć tylne klamki, ale trzeba przyznać, że udało im się to bardzo dobrze. Większość moich znajomych na początku myślało, że z tyłu nie ma drzwi. Użytkowanie tej klamki nie należy do najwygodniejszych, jeśli jednak uda nam się otworzyć drzwi, to musimy uważać na ostry róg, który utworzył się w ich górnej części – spotkanie głowy z tym miejscem mogłoby skończyć się źle.

Gdyby zasłonić czymś tylne lampy, to tył auta wygląda już dość normalnie i pospolicie. Jednak ich srebrno-niebieskie wykończenie ciągle nam przypomina, że nie mamy do czynienia ze zwykłym samochodem. Końcówki układu wydechowego oczywiście nie widać, ponieważ jej nie ma. Podobnie tak jak wiele innych technicznych elementów.

 

Skopiowane wnętrze, ale czy to źle?

Wnętrze ZOE zaczerpnęło od swojego kuzyna – Clio. Mamy dokładnie ten sam system multimedialny, panel klimatyzacji, nawiewy czy kierownicę. Jedyną większą różnicą są zegary – w ZOE wszystkie informacje prezentowane są na podłużnym ekranie. Poziom naładowania akumulatora pokazywany jest przez symbol baterii, który podzielony został na 8 sekcji. Mamy też podany zasięg w kilometrach, ale brakuje mi np. procentowego poziomu.

Wszędzie spotkamy twarde plastiki, ale przynajmniej podczas jazdy się nie odzywają. Praktyczność stoi na wysokim poziomie za sprawą licznych schowków i uchwytów na kubki. Do wykończenia gdzieniegdzie użyto błyszczącego, czarnego plastiku – jak jest nowy, wygląda dobrze, jednak bardzo szybko łapie rysy i przyciąga kurz.

Miejsca z przodu nie jest dużo, ale wystarczająco. Kierowca o wzroście 185 cm znajdzie wygodną i bezpieczną pozycję. W tym miejscu muszę wspomnieć o braku możliwości regulacji fotela na wysokość. W dzisiejszych czasach i przy tej cenie auta to spory minus. Brakuje jeszcze podłokietnika, ale w samochodzie miejskim mogę to wybaczyć.

Z tyłu sytuacja się zmienia – siedzimy zdecydowanie wyżej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Wszystko za sprawą ukrytych pod podłogą baterii. Z tego powodu miejsca nad głową zaczyna szybko brakować. Dodatkowo pasażerowie z tyłu będą jechać z podkurczonymi kolanami. ZOE jest pięcioosobowe, jednak jazda w tyle osób nie będzie przyjemna.

Swoją wielkością imponuje bagażnik – oferuje aż 338 litrów. Jak na ten segment to naprawdę dużo. Przeszkadzać może jedynie wysoki próg załadunku.

 

Jak się jeździ „elektrykiem”?

Czas na wrażenia z jazdy. Wygodnie wsiadamy do auta za sprawą bezkluczykowego dostępu, wciskamy przycisk Start, ustawiamy dźwignię skrzyni biegów na D, spuszczamy hamulec ręczny i jedziemy. Dokładnie taka sama procedura dotyczy standardowych aut spalinowych. I oto chodzi – auta o niekonwencjonalnym napędzie powinny być mało skomplikowane.

Jako napęd służy silnik elektryczny o mocy 92 KM i maksymalnym momencie obrotowym na poziomie 220 Nm. Niecałe 100 KM to niby niedużo, ale wrażenia z jazdy są o wiele bardziej optymistyczne. Samochód jest ponadprzeciętnie żwawy, a wszystko za sprawą momentu obrotowego dostępnego cały czas. Nie ma tu zjawiska turbo dziury – po prostu wciskamy pedał przyspieszenia i od razu zwiększamy swoją prędkość. Najlepsze wrażenie robi przyspieszenie od 0 do 50. Auto wgniata w fotel, a opony tracą przyczepność. Maksymalnie rozpędzimy się do 135km/h, a sprint do setki potrwa 13,2 sekundy.

Obok lewarka „automatu” ulokowano przycisk ECO. Jego działanie skutecznie zmienia zachowanie samochodu. W normalnym trybie auto ochoczo wyrywa do przodu, jest dynamiczne i zwinne, a w ECO zachowuje się zupełnie inaczej. Przyspiesza ociężale i powoli, dopiero kick-down przywraca pełną moc.

Podczas mimowolnego toczenia następuje odzyskiwanie energii – podobnie jak wtedy, kiedy hamujemy. Gdy zjeżdżałem z wysokiej górki, udało mi się zwiększyć zasięg o 10 km! Całkiem sporo.

Cała energia magazynowana jest w akumulatorze o pojemności 41 kWh. Zadajmy w końcu najważniejsze pytanie: jaki jest zasięg? Wszystko zależy od warunków pogodowych, typu przebiegów jakie robimy i ciężaru naszej prawej nogi. W idealnych warunkach, czyli jeździmy spokojnie, po mieście w lecie, zrobimy około 300 km. Gdy chcemy wykorzystać potencjał jednostki napędowej, to prądu wystarczy nam na około 230 km. Zimą powinniśmy odjąć od tych wyników około 80 km.

Elektrycznym Renault wybraliśmy się też w małą trasę między Krakowem, a Kielcami. Przy ekonomicznej jeździe energii wystarczy na około 200 km.

Czas na największą bolączkę wszystkich aut elektrycznych – ładowanie. Jeśli ładujemy auto z domowego gniazdka, proces ten trwa około 27 h. Jest to więc mało skuteczne rozwiązanie. Posiłkować musimy się stacjami szybkiego ładowania, których niestety w mniejszych miejscowościach brakuje. Jeśli jednak dostaniemy się do takiej, to czas ładowania wyniesie ok. 2,5 h. Do 90% idzie bardzo sprawnie, później zwalnia.

W lecie albo zimie dużo energii marnujemy na dogrzanie lub schłodzenie środka auta. Dlatego na ekranie systemu multimedialnego możemy ustawić godzinę naszego wyjazdu – jeśli samochód jest podłączony do źródła zasilania, to wnętrze zostanie przygotowane wcześniej do jazdy poprzez włączenie ogrzewania lub klimatyzacji.

Zawieszenie Zoe jest nastawione bardziej na komfort. Auto sprawnie pokonuje nierówności, ale niestety przechyla się też na boki. O sportowej jeździe możemy zapomnieć.

Układ kierowniczy również nie zachęca do szybszej jazdy – jest lekki, dość precyzyjny, ale przekazuje mało informacji z drogi.

 

Ile to kosztuje?

Cennik Renault ZOE jest dość skomplikowany. Wszystko zależy od naszej decyzji – czy chcemy wynajmować akumulatory, czy je kupić razem z autem. Przy zakupie ceny ZOE zaczynają się od 132 500 zł, a kończą na 144 500 zł w przypadku wersji Intens.
Jeśli wolimy najem, to wydatek wychodzi odpowiednio: 100 500 zł i 112 500 zł. Musimy wtedy jednak płacić miesięczny czynsz za akumulatory, który zależny jest od naszego przebiegu. Dla przykładu, jeśli robimy mniej niż 7500 km w rok, to będziemy płacić 349 zł miesięcznie. 15000 km to wydatek 469 zł, a jazda bez limitu – 549 zł co miesiąc.

Konkurencja dopiero będzie się powiększać, ale już teraz mamy, z czego wybierać. E-Golf to wydatek rzędu 164 890 zł, a Hyundai IONIQ Electric zaczyna się od 157 500 zł. Minimalnie tańszy od wcześniejszych konkurentów jest Nissan Leaf z ceną od 153 800 zł. W kwestii ceny Renault ZOE zdecydowanie wygrywa.

Zakup Reanult ZOE jest jednym z najtańszych sposobów, aby zostać właścicielem nowego auta elektrycznego. Czy zdecydowałbym się już dziś na zakup? I tak, i nie.

Jeśli miałbym inny samochód w garażu do dalszych wyjazdów, to jak najbardziej zakup Renault ZOE jest warty rozważenia – do jazdy po mieście nadaje się idealnie. Jest mały, zwrotny i co najważniejsze jego użytkowanie może być całkowicie darmowe. Odradzałbym jednak Renault ZOE jako jedyne auto – zasięg po mieście wystarczy, ale jadąc gdzieś dalej, dużo ryzykujemy. Może się zdarzyć, że ładowarka, na której planowaliśmy ładować auto, będzie akurat nieczynna i co wtedy? Musimy liczyć na życzliwość innych ludzi, którzy udostępnią nam gniazdka do ładowania. Osobiście lubię być niezależny, a w tym przypadku nasze plany musimy ustalać pod kątem auta, a nie swoich celów.

Dodano: 5 lat temu,
autor: Maciej Nowak,
zdjęcia: Maciej Nowak
Zobacz inne artykuły
Kia e-Niro – znalazła sposób na niezły zasięg
Seat Mii Electric – przyszłość pod napięciem
Mercedes EQC – jak jaskółka
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .