Honda Civic VIII - powrót do przyszłości

Czego trzeba się nawdychać, żeby stworzyć takie auto? Kim trzeba być, żeby zgodzić się na jego produkcję? Na pierwsze pytanie nikt nie zna odpowiedzi, ale za to na drugie - trzeba być Japończykiem. W Europie jedynie Francuzi potrafią wypuścić na rynek samochód, przy którym czasem aż robi się słabo. Jednak bądźmy szczerzy - zwykle jest tak nafaszerowany dziwną techniką, że potem ciężko nad nim zapanować i sprzedać. A jak jest z używaną Hondą Civic VIII generacji? Kosmiczny design kryje kosmiczną technologię?

Być może to jest właśnie klucz do sukcesu – wbrew pozorom stopień skomplikowania tego samochodu można porównać do konstrukcji pudełka po zapałkach. Dwa elementy na krzyż, pomysł z czasów, kiedy to ważki były wielkości psa, w większości same sprawdzone rozwiązania. Dowód? W silnikach trzeba likwidować w serwisie luzy zaworowe, podczas gdy w praktycznie każdym innym aucie samoczynnie robi to hydraulika. Kluczyk nie jest skomplikowanym nadajnikiem, którym można łączyć się z sąsiednią galaktyką – ma grot i styl z czasów Gomółki. Automatyczna skrzynia biegów nawet nie leżała koło prawdziwego automatu – to zwykła, prosta przekładnia manualna, która została zautomatyzowana i potrafi sama zmieniać przełożenia. Do tego w tak beznadziejny sposób, że w międzyczasie można zasnąć. Tu nikt nawet nie zastanawiał się nad tym, żeby majstrować w technice tego samochodu. Przełomem miał być jego design. I jest.

Civica VIII generacji nie da się pomylić z żadnym innym autem, jest tak charakterystyczny, nowoczesny i dziwny, że pewnie sam jego projektant, kimkolwiek on w ogóle jest, wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył jak bardzo wersja produkcyjna różni się od konceptu, który stworzył. Albo inaczej – jak bardzo się od niego nie różni. Mam nawet jedno, małe marzenie – ta generacja jest produkowana od 2005 roku i do dzisiaj jeszcze nigdy nie widziałem, żeby kierowała nią osoba dajmy na to po 70-ce. Nie wiem czy byłbym w stanie ustać wtedy na nogach, jednak jeżeli za 40 lat będzie można kupić coś, co będzie wywoływało podobne emocje do tego Civica – obiecuję, kupię to i jeszcze specjalnie wysiądę pod hipermarketem, żeby wszyscy zobaczyli, że jakiś siwy facet, któremu „bliżej niż dalej” ma taki ubaw z życia i nie boi się jeździć czymś, co wygląda jak konsola Play Station – tylko, że nie wszyscy myślą tak jak ja. A to oznacza, że Honda straciła mnóstwo klientów, którzy nie czuli się „trendy” i nigdy nie pokazaliby się na mieście w tym aucie. Mimo wszystko to nie przeszkodziło Civicowi w osiągnięciu sporego sukcesu.

W naszym kraju sprzedaż kompaktowej Hondy co prawda nie dorównywała czołowym graczom takim jak VW Golf, czy Opel Astra, ale i tak auto schodziło z salonów jak ciepłe bułeczki. Oprócz świetnie narysowanych wersji 5d i 3d można też dostać rzadkie w Europie coupe, oraz dość popularnego sedana, który sprawia takie wrażenie, jakby miał się spodobać wszystkim tym, dla których design hatchbacka to za dużo. I pewnie dlatego mało kto wie jak wersja 4d w ogóle wygląda. Jednak czy w parze ze stylem idzie też praktyczność?

Wnętrze – no cóż. Media ostatnio trąbią, że u polskiego przewoźnika niebawem będą latały Boeingi Dreamlinery – Civic ma prawie taki sam kokpit jak one. Mnóstwo wyświetlaczy, cyferek, przycisków i pokręteł. A najlepsze jest to, że każda z tych rzeczy sprawia takie wrażenie, jakby projektowała ją jakaś szycha z amerykańskiego świata mody. Niektóre włączniki przypominają landrynki, kokpit pod wieczór świeci jak banery w Vegas, a dźwignia zmiany biegów na upartego mogłaby być rzeźbą. Zresztą tak, jak cały samochód. Problem tylko w tym, że w kokpicie nudnego VW Golfa ręka sama zmierza w kierunku przycisku, który chce przycisnąć. A w Civic nie. Zwykle trzeba wcielić się w rolę szalonego Japończyka, który zaprojektował to wszystko i zastanowić się gdzie mógł umieścić pokrętło, którego właśnie szukacie. Muszę jednak przyznać, że po dłuższej chwili faktycznie całość można łatwo ogarnąć i stwierdzić, że jest wygodne. Nawet wyświetlacze – jeden pokazuje prędkość, drugi obroty, trzeci informacje z radia... niby bezsensowne, ale nie do końca. W praktyce prędkościomierz umieszczony pod szybą to dobry pomysł, bo nie trzeba zbyt mocno zmieniać ostrości widzenia, żeby na niego spojrzeć. Dziwi za to sposób odpalania tego samochodu. Wkładacie kluczyk do stacyjki, przekręcacie go i... nic. Po godzinie walki za stacyjką zrezygnowani wysiadacie z auta, aż tu nagle kątem oka dostrzegacie, że po lewej stronie kierownicy (?!) jest upchnięty jeszcze przycisk odpalający motor. Po co, skoro przecież i tak trzeba przekręcić kluczyk, który jest na dodatek w zupełnie innym miejscu? To bardzo proste – Japończyk zauważył kawałek wolnego plastiku i pomyślał: „czemu nie!”. Jedno trzeba jednak temu autu przyznać – jest naprawdę obszerne, choć nadwozie sugeruje zupełnie co innego, a widok przez tylną szybę jest niewiele lepszy niż przez lufcik w czołgu. Zarówno z przodu jak i z tyłu miejsca jest sporo, bagażnik ma aż 455l, a za jednym machnięciem ręki można go powiększyć do 1352l. Tak, kanapa ma bajecznie prosty system składania oparcia, do tego podłoga jest płaska. Co z użytymi materiałami? Tu Hondzie też należą się brawa. Niektóre wersje mają tapicerkę odporną na zabrudzenia, a plastiki są miękkie i przyjemne w dotyku. Niestety – skrzypią. I to nie tyle z winy naszych nierównych dróg, co z bardzo dużej ilości łączeń różnych elementów, nawet dźwignia zmiany biegów potrafi wydawać dziwne dźwięki podczas manipulowania. Czy to znaczy, że Honda zatraciła jakość wykonania?

Nie, bo samochód naprawdę nie jest problematyczny, choć ma kilka niedociągnięć. Japończycy z niewiadomych przyczyn często mają ostatnio problemy z zabezpieczeniem antykorozyjnym swoich aut. Temu Civicowi na razie nic nie grozi, bo jest zbyt młodą konstrukcją, ale w zakamarkach często pojawiają się drobne ogniska rdzy, które mogą się rozwinąć i za 30 lat zjeść całe auto. Dosadnie mówiąc oczywiście. Poza tym fabryczną wadą są stukające amortyzatory, skrzypiące sprzęgło i problemy z regulacją hamulca. Jednak to tylko drobnostki, wóz jest po prostu trwały i to głownie z jednego powodu – na upartego naprawi go nawet Pan Henio spod bloku, bo konstrukcja jest na tyle prosta. A jak ona jeździ?

Układ kierowniczy jest dość mocno wspomagany, ale pozwala wyczuć auto. Zawieszenie – trochę twarde, choć w sumie narzekać nie można, auto przynajmniej pewnie się prowadzi. Silniki to z kolei długa historia. Jednostkom benzynowym wiele osób zarzuca to, że przenoszą delikatne, ale nieprzyjemne wibracje do wnętrza na biegu jałowym, a przez połowę zakresu obrotów są ospałe. No cóż – to prawda. 1.4l ma 83-100KM i ciężko polecić go komukolwiek, co najwyżej spokojnym osobom po 70 roku życia, którzy i tak nie kupią tego auta, bo boją się tego, jak będą w nim wyglądały. W mieście się sprawdzi, ale na trasie – kierowca jeszcze pewnie przeżyje wyprzedzanie, ale pasażerowie na pewno zejdą na zawał. Jedynym rozsądnym, benzynowym wyborem jest stosunkowo duży motor 1.8l 140KM. Przy 2000 obr./min. zastanawia się czy wprawić auto w ruch, przy 3000 obr./min. stwierdza, że w sumie trzeba by się w końcu wziąć do roboty, a od 4000 obr./min. do odcięcia pompuje w ten samochód wszystko to, co najlepsze - jest naprawdę zrywny, ale tylko na wysokich obrotach. Nie pali wiele więcej od jednostki 1.4l, którą trzeba cisnąć, żeby zaczęła jechać, ale trzeba być świadomym tego, że ten silnik nie jest elastyczny i nawet nie czuć w nim za bardzo tych 140KM. Zupełnie inaczej jest z dieslem. To zabawne, że po kilkudziesięciu latach dostrzegania w jednostce wysokoprężnej dzieła diabła, można stworzyć tak udaną konstrukcję. 2.2l, 140KM, 340Nm – to jedzie! A do tego jest dość trwałe i oszczędne, dlatego jeśli nie benzynowe 1.8l to właśnie diesel jest drugą, niezłą propozycją. Ten silnik ma tylko jedną wadę – jego cena ucieszy wyłącznie osobę, która go sprzedaje – jest koszmarna. Poszukiwacze prawdziwych emocji mają do dyspozycji jeszcze wersję Type-R z benzynowym 2.0l o mocy 201KM, ale cóż – to jest twarde i w pewnym stopniu bezkompromisowe auto sportowe, dlatego na naszych drogach sprawdzi się mniej więcej tak samo, jak młotek podczas otwierania konserwy. Da się – ale to jest walka.

Czasem wystarczy zapakować prostą i sprawdzoną technologię w coś, co wygląda jak nie z tego świata. Hondzie się udało, świat zwariował, prasa się zdziwiła, a młodzi ludzie oszaleli. Jednak z takim skutkiem, że ten samochód można albo kochać, albo nienawidzić. Czy trzeba mieć duże poczucie humoru, żeby go sobie kupić? Nie, to porządnie wykonane auto z kilkoma wadami, które łatwo da się zgryźć. Gdyby dzisiaj stuknąłby mi staż pracy, OFE wypłaciło, co uzbierało, a ZUS pogratulował dotrwania do comiesięcznych wypłat 200zł emerytury to pobiegłbym do salonu i kupił je sobie z okazji emerytury – tak dla kontrastu, żeby chociaż poczuć się młodo.

Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00

Dodano: 12 lat temu,
autor: Michał Rogoziński
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .