„Poszukiwany śmiałek, który okiełzna potwora”
Pamiętacie kultowy film „Znikający punkt”, w którym główny bohater zakłada się, że przejedzie z Denver do San Francisco w 15 godzin? Tę trasę musi pokonać za kierownicą pewnego niezwykłego samochodu. Co to za samochód? Groźny i szybki Dodge Challenger.
Z Denver do San Francisco w 15 godzin
„Znikający punkt” przeszedł do historii kina dzięki jednemu z najsłynniejszych pościgów, jakie pojawiły się na srebrnym ekranie. Kowalski, były kierowca rajdowy, żołnierz w Wietnamie, policjant zarabia na życie dostarczając zamówione auta klientom. W Denver przyjmuje zakład, że dowiezie Challengera do San Francisko w piętnaście godzin (jak obliczono potem, żeby pokonać tę trasę w tak krótkim czasie należało pędzić ze średnią prędkością.... bliską 140 km/h). Niezwykła odyseja Kowalskiego za kierownicą piekielnie mocnego Dodge’a w końcu przemienia się w obłąkaną podróż do nikąd. Całości dopełniają inspirujące obrazki surowej, jałowej Nevady.
|
|
|
|
Film ten rozsławił Challengera niemal na całym świecie. O lepszej reklamie szefowie Dodge´a mogli tylko pomarzyć. A jeśli już jesteśmy przy wątku kinowym, dodajmy, że prawie cztery dekady po premierze „Vanishing Point” kultowy Dodge znów pojawił się na ekranie, tym razem w efekciarskim „Za szybcy, za wściekli”. Pamięć o legendarnym wozie nie przeminęła. Zresztą w Stanach Zjednoczonych o Challengerze nadal mówi się, że to jeden z najjaśniejszych punktów złotych lat amerykańskiej motoryzacji.
Młodszy brat Barracudy
Gdy samochód ten przychodził na świat, na amerykańskich ulicach panowała moda na piekielnie silne „muscle cars”. Rekordy popularności bili: Ford Mustang, Chevrolet Camaro i Pontiac Firebird. W tyle za rywalami pozostawał Chrysler, lecz jego szefowie szybko postanowili opracować projekt zupełnie nowego auta, które byłoby w stanie nawiązać walkę z wyżej wymienionymi modelami konkurencji.
|
|
|
|
Najpierw koncern zaprezentował odmienionego Plymoutha Barracudę, a niedługo potem dołączył do niego równie efektownego Challengera. Co ciekawe, oba samochody zbudowano na tej samej płycie podłogowej. W przypadku Dodge’a, płytę przedłużoną tylko o dziesięć centymetrów. Był to zabieg podobny do zastosowanego w Fordzie – Mercury Cougar był autem „o rozmiar większym” od Mustanga. Dzięki temu obniżono koszty produkcji, co z kolei wiązało się z niższą ceną samego samochodu. Początkowo Barracuda i Challenger wyglądały podobnie, choć tak naprawdę, żadna część ich nadwozi nie była wspólna.
„Eat my dust, sucker!”
„Dodge był ostatnim graczem w wyścigu ‘pony cars’. Swój czas wykorzystał jednak bardzo mądrze, umiejętnie doskonaląc swojego asa, Challengera. Późniejszy debiut okazał się atutem tego auta” – pisała w latach osiemdziesiątych jedna z amerykańskich gazet opisująca fenomen „muskularnych samochodów”.
|
|
|
|
Od początku swojej kariery w roku 1970 Challenger oferowany był w dwóch wersjach nadwozia – coupe i convertible. Najmocniejsza wersja modelu dysponowała 6,4-litrowym silnikiem o mocy 335 KM. Potem w ofercie pojawiły się jeszcze dwie, jeszcze potężniejsze jednostki – „440” (pojemność 7,4 litra, moc nawet 390 KM) oraz „426 Hemi” (pojemność 7 litrów, moc 425 KM). Kierowcy Challengera bardzo często umieszczali na tyłach swoich samochodów wszystko mówiące napisy w stylu: „Eat my dust, sucker!” (dla niewtajemniczonych - oznacza to mniej więcej tyle, co... „nie masz ze mną szans, kolego”) , choć to akurat nie było niezbędne. Właściciele innych aut widząc przed sobą napis „Challenger” czuli wystarczająco duży respekt.
„Wyjątkowa maszyna dla prawdziwych mężczyzn”
Prawdziwym hitem okazał się model Challenger R/T (Road/Track), w którym montowano między innymi wspomniany wcześniej silnik „426 Hemi”. Wyposażony w niego Dodge pokonywał dystans ćwierć mili w niewiele ponad trzynaście sekund. Do „setki” auto rozpędzało się w 5,9 sekundy! Dodatkowo do wszystkich modeli R/T można było zamówić opcję komfortową, na którą składały się skórzane siedzenia, winylowy dach i nowoczesny sprzęt stereo.
|
|
|
|
Niestety, wersja „Road/Track” nie przetrwała długo – niecały rok później zniknęła z salonów sprzedaży po tym, jak Dodge postanowił wycofać się z wyścigów Trans Am. W roku 1972 zastąpił ją model Rallye, który jednak od wersji podstawowej różnił się jedynie nieco agresywniejszą sylwetką. „Poszukiwany śmiałek, który okiełzna tę potworną maszynę - Dodge’a Challengera Rallye” – to jedno z haseł reklamowych tego auta. „Wyjątkowa drogowa maszyna dla prawdziwych mężczyzn” – zachęcał inny z firmowych sloganów.
|
|
|
|
Dobrym posunięciem miało być wypuszczenie na rynek limitowanej serii zaledwie 50 egzemplarzy replik Challengera, jako oficjalnego „pace car´a” słynnego wyścigu Indianapolis 500. Całą pięćdziesiątkę wyprodukowano w popularnym kolorze „hemi orange”. Samochód wyróżniał się pięknym wykończeniem wnętrza i mocnymi silnikami, jednak kariery nie zrobił z prozaicznego powodu. W Indy 500 Challenger miał wypadek, w wyniku którego wjechał w lożę prasową raniąc kilku dziennikarzy. Trudno się dziwić, że o takim „pace car” Amerykanie chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Żył krótko, acz intensywnie
Po bardzo udanym początku, w roku 1972 dla Challengera nastały ciężkie czasy. Gigantyczny kryzys paliwowy i coraz surowsze restrykcje dotyczące emisji spalin dotknęły przede wszystkim mało ekonomiczne „muscle cars”. Challenger trzymał się mocno aż do roku 1974. Gdy jego oferta została okrojona jedynie do dwóch modeli z silnikami V8 318 cali3 oraz V8 360 cali3, stało się jasne, że legendarny Dodge przechodzi do historii.
|
|
|
|
Mimo krótkiego, pięcioletniego żywota, Challenger na stałe wpisał się do panteonu sław amerykańskiej motoryzacji. Kilka miesięcy temu jego wielbicielom mocniej zabiły serca, gdy amerykańska część koncernu Daimler-Chrysler ogłosiła plany powrotu kultowego modelu. Ma on być głównym konkurentem dla wskrzeszonego w wielkim stylu Forda Mustanga. Powrót do przeszłości? Czemu nie...