A w innym kolorze Pan nie ma? -
Czyli dzień powszedni sprzedawcy samochodów...
Mariusz ma trzydzieści pięć lat. W salonie Mitsubishi pracuje już czwarty rok. Jego umiejętności z zakresu sprzedaży są imponujące. Od jego kolegów usłyszeć możemy niejedną historię jak to za jego sprawą kupujący zostawiali w salonie piętnaście, bądź dwadzieścia tysięcy złotych więcej niż planowali.
Salon samochodowy jest jak galeria handlowa – mówi Mariusz. Wszystko musi być na swoim miejscu, w odpowiednim kolorze z odpowiednimi ustawieniami. Jest dokładnie tak jak w sklepach odzieżowych. Musimy przygotowywać ekspozycję, która uatrakcyjni wygląd samochodu, dopasować jego kolor do naszego wnętrza, otworzyć maskę silnika, boczne drzwi, bądź bagażnik… W dzisiejszych czasach nic nie jest tak jak dawniej…
Mam wielu starszych kolegów z branży – kontynuuje sprzedawca. Opowiadali oni o zmianach, jakie zachodziły na przestrzeni ostatnich lat. Lata dziewięćdziesiąte były wymarzonym czasem sprzedawców. Salony samochodowe były symbolem luksusu. Zaglądało do nich wielu ciekawskich, ale byli także Ci zdecydowani. Wówczas klientów podzielić można było na tzw. „apaczy” oraz „szpanerów”. Mariusz od razu spieszy z wyjaśnieniami. Pierwsi charakteryzują się specyficzną reakcją – na pytanie „czy może w czymś pomóc?” zawsze odpowiadali „A, patrzę tylko” (w wymowie charakterystyczne „a pacze…”) , drudzy zaś gotowi byli zaryzykować płynność finansową oraz zapożyczyć się, byle tylko pokazać znajomym oraz sąsiadom, że dobrze im się powodzi. Byli oni prawdziwą żyłą złota dla salonów. Przychodzili i wydawali na samochody niebotyczne kwoty. Pamiętajmy, że wówczas nasz rynek motoryzacyjny był w powijakach, a samochód to główny wyznacznik statusu społecznego.
- Przedsiębiorcy, dyrektorzy i prezesi firm przychodzili całymi grupami i w ciągu godziny salon sprzedawał kilka samochodów różniących się jedynie kolorem. – Znajomi wspominają z ogromnym rozrzewnieniem tamte czasy, jednak nie tylko ze względu na większe zainteresowanie, ale także na kulturę kupujących. Mnogość sklepów, także tych luksusowych spowodowała spowszednienie zakupów i spadek szacunku do sprzedawców. – podsumowuje. Obecnie kupcy traktują sprzedających jak służących. Owszem jesteśmy w salonach, aby im doradzić i pomóc, ale pewne zachowania to zdecydowana przesada. Na porządku dziennym są wyzwiska od złodziei, narzekania na nasze kompetencje i awaryjność samochodów. Czasem jesteśmy naprawdę bezradni… Najgorsi są niezdecydowani. Przychodzą i oczekują, że stworzymy samochód idealnie do nich dopasowany – a przecież salon samochodowy, to nie jest zakład krawiecki, czy mieszalnia farb. Obecnie w samochodach można zmienić dużo, ale nie wszystko. Do legendy przeszła młoda kobieta, która zażyczyła sobie samochód z przodem Mitsubishi Lancer, a tyłem „Colta”. Generalnie z kobietami jest większy kłopot niż z mężczyznami. Zawsze pytają o kolor i czemu nie mamy wystawionych modeli we wszystkich barwach prezentowanych w katalogu. Standardowa rozmowa rozpoczyna się od „moja koleżanka kupiła sobie ostatnio taki samochód…”. Nie zdają sobie jednak sprawy, że określenie „taki” oraz kilka cech takich jak kolor i kształt nie pozwolą nam na rozpoznanie modelu. Często mylą marki: Mitsubishi z Suzuki, Forda z Oplem, a Renaulta z Peugeotem…
Mężczyźni nie są jednak lepsi. Jeśli przychodzą sami, to jeszcze w porządku, ale jeśli mają jakieś towarzystwo to wiemy, że czeka nas ciężka przeprawa. Chcą zaimponować wiedzą, sprytem i nie wiadomo, czym jeszcze. Przed zakupem przejrzą fora internetowe, porozmawiają ze znajomymi i czują się już ekspertami. Na każdym kroku powtarzają, że nie dadzą się oszukać, że proponowane ceny to skandal, że inżynierowie projektujący samochody popełnili masę błędów... Nie brakuje też przechwałek polegających na opisie samochodów, które prowadzili, czy miejsc, do których jechali.
- No cóż.. Nasza płeć ma tendencję do wyolbrzymiania własnych zasług i gloryfikowania umiejętności, jednak pewne zachowania są zupełnie niezrozumiałe – kontynuuje Mariusz. Na początku mojej pracy przytrafiła mi się śmieszna historia z mężczyzną próbującym porozumieć się ze mną łamaną angielszczyzną. Od razu zorientowałem się, że to Polak, więc zapytałem dlaczego nie mówi do mnie po polski? To, co usłyszałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania, – Bo ja mieszkałem dwa lata w Stanach Zjednoczonych Proszę Pana….