Tragedia na drodze - czy oby na pewno winny jest tylko kierowca?
Przed dwoma tygodniami pod Szczecinem miała miejsce jedna z wielu tragedii drogowych wpisanych w krajobraz polskich dróg - potężny tir zahaczył naczepą o autokar wypełniony pasażerami - kilkanaście osób zostało rannych, w tym kilka bardzo ciężko. W takich sytuacjach w opinii znacznej części społeczeństwa najważniejsze jest jak najszybsze wskazanie winnego zaistniałej tragedii, czyli zwykle kierowy jednego z aut uczestniczących w zderzeniu. Jednak czy oby na pewno zawsze jest to takie proste?
Jesteśmy mistrzami w kreowaniu osądów – niemal każdy w nas ma w sobie pierwiastek sędziego, Boga, który sprawia, że uzurpujemy sobie prawo do sądzenia, do wydawania wyroków przed procesem. W sytuacjach dramatycznych zawsze doszukujemy się winnych i to ich wskazanie staje się dla nas priorytetem. Zawsze staramy się wskazać jedną osobę lub grupę osób, która ponosi odpowiedzialność za tragedię wielu. Jednak bardzo często zapominamy, że nie jest to tak jednoznaczne jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
|
|
|
Ot choćby tragedie drogowe z udziałem kierowców ciężarówek – owszem, fizycznie to faktycznie kierowca takiego tira jest osobą odpowiedzialną za zaistnienie tejże tragedii. Jednak by sprawiedliwie osądzić kierowcę takiego tira, należy wziąć pod uwagę szereg okoliczności towarzyszących. Wielkie tragedie na drodze, na kolei czy w powietrzu są zawsze składową wielu zaniedbań. Zresztą, my Polacy, po tragedii wojskowej CASY, po tragedii smoleńskiej, tragedii pod Szczekocinami powinniśmy mieć tego szczególną świadomość. Wina zawsze spoczywa na barkach wielu, nie tylko jednej osoby.
Kierowcy tirów, autobusów czy kurierzy to osoby pracujące pod ogromną presją czasu – ładunek, pasażerowie lub paczka musi dotrzeć do odbiorcy w określonym czasie, gdyż wszelkie opóźnienia będą skutkowały konsekwencjami tudzież służbowymi lub finansowymi. Sfrustrowani kierowcy, niezadowoleni z warunków swojej pracy, z podejścia przełożonych narzucających nierealne terminy, z warunków płacowych, zastraszani wizją utraty pracy, przeświadczeni o obowiązku utrzymania rodziny, decydują się na łamanie obowiązujących przepisów i mocniejsze wciskanie pedału gazu. Taka taktyka w większości przypadków nie kończy się tragicznie, jednak raz na jakiś czas dochodzi do tragedii. I wówczas jako winnego wskazuje się właśnie kierowcę, zapominając o wszystkich okolicznościach towarzyszących: o tym, że szef naciskał, sugerował przekraczanie dozwolonego limitu czasu pracy, przymuszał do fałszowania tachografu, nie reagował na notoryczne łamanie przepisów drogowych. Bo najważniejszy był wynik. Bo najważniejsza była maksymalizacja zysku, zarobiony pieniądz, czyli terminowe wykonanie zadania. A że przy okazji kierowcy zmuszani byli do łamania przepisów i obowiązujących zasad – no cóż, „to już ryzyko kierowcy” – tak zwykle odpowiadają przełożeni, gdy dochodzi do tragedii.
Dlatego przestańmy osądzać, przestańmy wydawać wyroki przed sądami, pozwólmy osobom do tego powołanym wykonywać swoje zadania w należyty sposób. Nie osądzajmy zawczasu, gdyż często nasz przedwczesny osąd może zrujnować życie niewinnemu człowiekowi.
Z całych sil staramy się gonić Europę – nasza stolica z dnia na dzień pięknieje, Stadion Narodowy zachwyca nie mniej niż ten w stolicy Katalonii, gospodarka rozwija się w imponująco szybkim tempie. Jednak nasza mentalna pogoń za Europą odbywa się w nieco wolniejszym tempie – wielu z nas nadal w życiu kieruje się zasadami wpojonymi nam przez rodziców i dziadków – że „system”, czyli prawo narzucone przez państwo, jest złe i należy z nim walczyć. A walka z prawem oznacza łamanie przepisów, narzucanych norm. A to niestety zawsze prędzej czy później prowadzi do tragedii. Tragedii, za które odpowiada wielu, a nie tylko jednostka.