Przez wiele lat Stany Zjednoczone wydawały się Ziemią Obiecaną: mocny dolar, ogromne możliwości, wizja lepszego jutra poparta siłą i potęgą narodu. Fanom motoryzacji ojczyzna Henryego Forda i Abrahama Lincolna bezsprzecznie kojarzyła się z eldorado swobody i przyjemności z prowadzenia auta. Długie jak nigdzie indziej na świecie autostrady i drogi międzystanowe pozwalały czerpać przeogromną przyjemność z jazdy.
Podczas, gdy w Europie i Azji walczono o każdy mililitr zaoszczędzonego przez auto paliwa, Amerykanie łechtali zmysły dźwiękiem potężnych ośmiocylindrowców, które zbiornik paliwa osuszały szybciej niż Polacy kasy Europejskiego Funduszu Spójności.
![]() |
![]() |
![]() |
Ale jak to zwykle bywa, czasy się zmieniły – fatalizm dotyczący kończącej się ropy naftowej i przymus rozwijania ekologicznych technologii zasilania pojazdów sprawił, że po drogach Californii coraz częściej, zamiast chropowatego dźwięku ośmiu cylindrów, słychać szum silników elektrycznych Toyot Prius i Lexusuów. Moda na napęd hybrydowy zepchnęła paliwożerne silniki widlaste niemal do lamusa. Największe persony światowego biznesu i showbiznesu prześcigają się w przechwałkach, kto „bardziej dba o środowisko” i kto ma większą kolekcję aut proekologicznych. Na oficjalnych fotkach, przed posesjami i garażami gwiazd szklanego ekranu stoją tylko samochody, których emisja CO2 podawana jest tylko i wyłącznie w postaci liczb dwucyfrowych.
Każdy stara się przekłamać rzeczywistość – udawać, że jest lepsza niż jest w rzeczywistości. Tyle tylko, że gdy flesze przygasną i fotoreporterzy się rozejdą, wszyscy pokazują swoje prawdziwe oblicza. Uchylające się drzwi garaży odsłaniają ich prawdziwą zawartość, która często ekologów mogłaby przyprawić o problemy natury kardiologicznej. Legendy amerykańskiej motoryzacji – potężne, mocarne i… prawdziwie namacalne samochody, a nie ich ekologiczne karykatury. Inne od tych oficjalnie propagowanych „zielonych maszyn do przemieszczania się z miejsca w miejsce”. Dlaczego inne? Bo z duszą.
![]() |
![]() |
![]() |
Duszy z pewnością nie sposób odmówić Chargerowi, Dodgeowi Chargerowi. Zrodzony w 1966 roku sportowy fastback był preludium do tego co miało nastąpić dwa lata później. W 1968 roku zaprezentowano jego następcę – Chargera II. Nie tyle następcę, co udoskonaloną wersję tego, co planowano pierwotnie. Zasilany monstrualnymi jednostkami napędowymi (5.2 l, 6.3 l, 7.0 l i 7.2 l), w tym kultowym, siedmiolitrowym silnikiem V8 z serii HEMI, aparycją, mocą i momentem obrotowym dyskredytował wszystko, co wówczas poruszało się po drogach. Monstrualny Dodge Charger z przedługaśną maską, schowanymi reflektorami i atrapą chłodnicy będącą karykaturą filtra powietrza, zapadł w pamięć milionom Amerykanów.
Następca, zaprezentowany w 1971 roku i produkowany przez trzy kolejne lata, był ostatnim z prawdziwych Chargerów. Epizod w postaci czwartej generacji auta produkowanej w latach 1982 – 1987 Dodge z pewnością najchętniej wymazałby z pamięci.
I gdy już niemal wszyscy sądzili, że saga pt. Charger umarła śmiercią naturalną, ojciec symbolu Ameryki, Dodge’a Vipera, zaprezentował coś, co określono mianem „nowego Chargera”. Piąta generacja modelu, wskrzeszona w 2005 roku, po ponad 30 latach od zakończenia produkcji ostatniego prawdziwego Chargera, podobnie jak i on wcześniej, także i teraz zszokowała niemal wszystkich. Na pierwszy ogień rzucono stylistykę – nowy Charger nie był już typowym fastbackiem ani coupe. Nie miał nawet wyraźnie sportowych rysów. Nowy Charger… zyskał elegancki garnitur czterodrzwiowej limuzyny, z elegancką i agresywną zarazem linią boczną. Mierzący ponad pięć metrów sedan bez najmniejszych problemów pozwalał przewieźć w zastraszająco szybkim tempie aż pięciu pasażerów. Zresztą na niewygodę raczej narzekać nie powinni, bo autu zafundowano kolosalny rozstaw osi – dokładnie 3048 mm! Ciekawy wystrój wnętrza, doskonałe jak na amerykańskie standardy materiały wykończeniowe, bogate wyposażenie – to tylko jedne z niektórych atrybutów legendarnego Dodge’a. Jednak to, co najbardziej zdumiewało w tym aucie, skryto pod maską – widlaste silniki o niebagatelnych mocach, które nielekkie przecież auto nie tyle rozpędzają, co katapultują do 100 km/h! Najsłabszy Charger, z trzyipółlitrowym V6 pod maską, 100 km/h osiąga w nieco ponad 7 s. Najmocniejszy, V8 HEMI o pojemności 6.1 l i mocy 431 KM na ten sam manewr potrzebuje zaledwie 5 s! W połączeniu z tylnym napędem zapewnia to nie lada emocje każdemu z pięciu pasażerów auta.
![]() |
![]() |
![]() |
Jeśli i to wydaje się Wam niewystarczającym zastrzykiem adrenaliny, poczekajcie na cenę auta. W Polsce Charger nie jest oferowany, natomiast za Oceanem najtańszą odmianę można już nabyć za… 27 tys. dolarów!!! Czyli, jakieś 75 tys. PLN! W Europie za tyle można co najwyżej nabyć dość dobrze, choć na pewno nierewelacyjnie, wyposażonego hatchabcka klasy kompakt z silnikiem legitymującym się 1/3 mocy oferowaną przez Chargera. Nic dodać, nic ująć.