BMW Serii 7 ma oferować komfort klasy biznes i robić dobre wrażenie na drodze. Wydawałoby się, że takie zalety łączą wersje z silnikami V8 czy V12. A okazuje się, że po faceliftingu wystarczy wybrać… hybrydę.
Po pojawieniu się pierwszych zdjęć nowej „siódemki”, w Internecie zawrzało. Do BMW X7 z gigantycznymi „nerkami”, dołączyła też nowa Seria 7. W połączeniu z nowymi, wąskimi reflektorami LED, sprawiają wrażenie nienaturalnie dużych.
I choć tutaj, w Europie, dość głośno te nerki krytykowaliśmy, tak duże samochody stają się głównym towarem eksportowym do Chin czy Stanów Zjednoczonych – i tam klienci podobno to doceniają.
A skoro żyjemy w globalnej wiosce i różnice kulturowe czy rynkowe jednak powoli się zacierają, to patrząc po komentarzach, nawet te duże nerki BMW zaczynają mieć coraz więcej zwolenników. I faktycznie – na żywo wygląda to całkiem nieźle. Na pewno majestatycznie.
Jest też nowy przedni zderzak i – uwaga – większy znaczek na masce. Najbardziej wysunięta krawędź pasa przedniego jest też teraz aż o 5 cm wyższa, co sprawia, że nowe BMW Seria 7 wygląda jeszcze bardziej muskularnie.
Z boku możemy zobaczyć nowe wzory felg, ale też nowy wylot powietrza, który poprawia aerodynamikę w okolicy przednich nadkoli. BMW poświęciło też sporo uwagi jeszcze lepszemu wyciszeniu wnętrza – szyby są laminowane i mają grubość 5,1 mm, a co ważne dla dyrektora podróżującego z tyłu, tylne nadkola zyskały dodatkową izolację.
A jeśli podejdziemy do tyłu, to zobaczymy, jak BMW podchwyciło najnowszy trend i również zamontowało w „siódemce” pas świetlny. Poza tym – nowe, o 35 mm węższe lampy o trójwymiarowej strukturze i większe atrapy końcówek układu wydechowego z tyłu. Oczywiście wydech gdzieś tam jest, ale o znacznie mniejszej średnicy, niż sugerowałby ten kształt.
Wnętrze od razu zbliżyło się do pozostałych modeli BMW. Zamiast analogowych zegarów mamy Live Cockpit. System BMW Touch Command został zaktualizowany zarówno sprzętowo, jak i programowo, więc działa jeszcze lepiej, choć i tak uważam, że BMW ma jeden z najlepszych systemów multimedialnych – pod względem prostoty obsługi i funkcjonalności.
BMW zdecydowało się przesunąć tackę do bezprzewodowego ładowania telefonu w inne miejsce i przy okazji liftingu zmieniło też kierownicę – ułożenie przycisków jest teraz trochę inne.
Dla uważnych – do nowego BMW Serii 7 możemy zamówić nową pikowaną skórę Nappa i nowe wykończenie z drewna. Klimat tworzy też oświetlenie ambientowe z przydymionym szkłem – w nocy wygląda to całkiem ciekawie.
Po faceliftingu, w standardzie asystent parkowania jest też wyposażony w asystenta cofania. Jeśli mówimy już o standardzie, to ten system Live Cockpit Proffessional z dwoma ponad 12-calowymi ekranami i nawigacją też jest częścią standardu.
BMW wprowadziło też inteligentnego asystenta głosowego. W przeciwieństwie do Mercedesa, BMW możemy nazwać tak, jak chcemy. Możemy więc ustawić nazwę naszej „siódemki” jako „Passat” albo „TDI” i spytać o kurs instrumentów finansowych opartych na cebuli. A na poważnie – ma podobne funkcje, jak Mercedes – obsługuje klimatyzację, pomaga sprawdzić stan oleju i tak dalej.
Najbardziej „aksamitną” zmianą jest jeszcze lepsze wyciszenie BMW Serii 7. Tak, jakby tego bardzo potrzebowała. W każdym razie dodatkowo zajęto się bocznymi oknami z przodu i z tyłu, izolacja pojawiła się też na słupkach B i nawet wokół wylotów tylnych pasów bezpieczeństwa.
To wszystko oczywiście po to, by siedząc w niesamowicie wygodnym fotelu klasy biznes, z mięciutkimi zagłówkami, masażem, podgrzewaniem i wentylacją, podróż przebiegała nam niczym w klasie biznes, za którą właśnie zapłaciliśmy kilkadziesiąt tysięcy złotych.
W nowym BMW Serii 7 jest nawet antena DVB-T, ale szczerze mówiąc – oglądanie telewizji w trasie jest irytujące. Non-stop tracimy zasięg.
W silnikach też trochę zmian. Najmocniejsze 760Li z silnikiem V12 nie osiąga już 610 KM, tylko 585 KM, ale moment wzrósł o 50 Nm, do 850 Nm.
Zaskoczeniem jest to, że benzynowy silnik V8 z 750i jest teraz mocniejszy aż o 80 KM i osiąga teraz 530 KM. Moment wzrósł aż o 100 Nm. W ofercie nie ma też już silnika 730i, czyli benzynowej dwulitrówki o mocy 258 KM. Podejrzewam, że nie cieszyła się zbytnią popularnością.
Testowałem wersję hybrydową, BMW 745Le. Zamiast rzędowej „czwórki” o pojemności dwóch litrów, silnik elektryczny współpracuje teraz z 3-litrową rzędową „szóstką”. Moc wyjściowa układu wzrosła z 326 do 394 KM. Maksymalny moment spadł z 500 Nm do 450 Nm.
I to jest najlepsza wersja „siódemki”, jaką można kupić. I już się z tego stwierdzenia tłumaczę.
Przede wszystkim hybrydą warto się zainteresować na nowo, bo sześciocylindrowy silnik brzmi już bardziej szlachetnie niż zwykły, dwulitrowy czterocylindrowiec. Do 100 km/h rozpędza się w 5,1 sekundy, czyli mniej więcej na poziomie samochodów usportowionych w stylu Kii Stinger – czyli szybko – a prędkość maksymalna ma wynieść 250 km/h.
Tylko, że tak mocnego przyspieszenia raczej nie poczujemy w trybie hybrydowym. Tryb hybrydowy jest do relaksującej jazdy. Tak relaksującej, że BMW Seria 7 jest trochę nieprzyjemne w prowadzeniu, kiedy szybciej pokonujemy zakręty.
Wyciszenie stoi jednak na tak wysokim poziomie, że nawet, kiedy jechałem w ulewie, ledwie słyszałem dźwięk kropel obijających się o dach. Niektórych kałuż nie dało się ominąć – a dźwięk z nadkoli praktycznie nie dochodził. Ja i moi pasażerowie byliśmy pod ogromnym wrażeniem.
Ta relaksująca jazda jest tym bardziej relaksująca, że już w standardzie mamy pneumatyczne zawieszenie. Więc nie dość, że ledwie wiemy, jaka jest na zewnątrz pogoda, to nawet nie wiemy, po jakiej drodze jedziemy. Izolacja od świata jest tutaj totalna. W dodatku samo działanie hybrydy zostało tak dopasowane do charakteru limuzyny, że ta bardzo delikatnie przyspiesza, mocno odzyskuje energię – tak, że prawie nie trzeba używać hamulca. BMW Serii 7 pozwala idealnie zsynchronizować ruch nadwozia z ruchem pedału hamulca przy zatrzymaniu, by nawet w takiej sytuacji, nie zakłócić pracy przewożonych osób.
Tylko jak to tak, spokojne BMW? Nieprzyjemne na zakrętach? Spokojnie. Wystarczy włączyć przycisk Sport i w naszych rękach i nogach znajdzie się zupełnie inny samochód. Zawieszenie usztywni się, aktywny układ kierowniczy stanie się twardszy, a do gry wkroczy aktywna stabilizacja przechyłów nadwozia. Silnik elektryczny również zacznie współgrać z benzynowym w jednym celu – zapewnienia jak najlepszych osiągów.
I w takiej konfiguracji, tą wielką limuzyną w przedłużonej wersji aż chce się jechać szybciej w zakrętach. Do czasu, aż nas pan prezes nie poklepie po ramieniu, sugerując zmianę tempa i trybu.
Średnie zużycie paliwa z ponad 300-kilometrowej trasy, głównie drogami krajowymi i ekspresowymi, wyniosło 10,6 l/100 km. Uważam to za dobry wynik, biorąc pod uwagę warunki.
Facelifting BMW Serii 7 przybrał bardzo dobrą formę. Oczywiście, samochód wygląda inaczej, bardziej muskularnie, ale przede wszystkim stał się jeszcze lepszy w swojej podstawowej funkcji – w byciu aksamitnie wygodną limuzyną.
A już na pewno jest taki w wersji hybrydowej. I owszem, jeździłem V12, ale to raczej samochód dla kogoś, kto chce Serię 7 w najdroższej wersji – i takie zamówienie składa, podkreślając „najdroższej”.
Wszyscy inni, którzy Serię 7 kupują jako wygodną limuzynę na co dzień – moim zdaniem – nie powinni przechodzić obok niej obojętnie. Duże limuzyny to nie jest mój typ samochodu, a z tej „siódemki” nie potrafiłem wysiąść.
Redaktor